Jeszcze kilka lat temu kredyty walutowe (zwłaszcza hipoteczne) zajmowały większą część rynku w Polsce. Obecnie sytuacja jest wręcz odwrotna, ponieważ KNF praktycznie zlikwidował kredyty denominowane we frankach szwajcarskich, a te pozostałe w euro nie są przeważnie w zasięgu możliwości przeciętnego Kowalskiego.
Powodów jest kilka. Jednym z nich jest z pewnością zaostrzona polityka kredytowa banków, która sprawia, że aby otrzymać kredyt w euro trzeba w większości banków zarabiać w tej walucie lub mieć zarobki na poziomie kilkunastu tysięcy złotych miesięcznie.
„Dla wielu osób to swoista bariera nie do przeskoczenia” – komentują bankierzy
Dodatkową bolączką tego typu kredytu jest zmienny kurs walut. Praktycznie nigdy nie wiemy, jak wysoka będzie rata naszego zobowiązania w przyszłym miesiącu, co podwyższa nie tylko ryzyko niewypłacalności klienta danego banku, jak i wprawia w zakłopotanie samego kredytobiorcę. Wiele instytucji finansowych na polskim rynku wymaga więc wkładu własnego na poziomie minimum 10%.
„Z doświadczenia wiemy, że osoba która wyłoży jakieś własne pieniądze na zakup mieszkania czy domu na kredyt dużo solidniej spłaca swoje zobowiązanie. Jeśli nie ma wkładu własnego, to zawsze kredytobiorca może powiedzieć, że go nie stać na taki kredyt i przestanie go z dnia na dzień spłacać. W końcu i tak nic nie traci, chyba że kapitał z wpłaconych rat” – tłumaczą specjaliści.
W najbliższym czasie nie mamy nawet co marzyć o tym, że kredyty denominowane w walutach wrócą do łask – nie tylko te we frankach szwajcarskich, ale także i w euro. Powinniśmy raczej przyzwyczajać się do naszego rodzimego złotego, który daje bezpieczeństwo i stabilność finansową, przynajmniej jak na razie – i to i tak nie we wszystkich aspektach życia.
to prawda, ale teraz uzyskać jakikolwiek kredyt to ciężka sprawa.ja od dłuższego czasu próbuję coś dostać i jedyna pozytywna opcja to getin.