Rośnie liczba wniosków o upadłość

Niestety z miesiąca na miesiąc rośnie w Polsce liczba upadających przedsiębiorstw. Bankrutują co prawda przeważnie małe (często jednoosobowe) firmy, które tak naprawdę są trzonem naszej gospodarki.

„Przedsiębiorcy nie wytrzymują tego wyścigu szczurów. Kiedyś biznes był łatwy w prowadzeniu i wystarczył dobry pomysł, by prowadzić własną firmę nawet bez kapitału początkowego. Dziś konkurencja czyha za rogiem, a banki patrzą na biznesmenów, jak na osoby chcące wyłudzić pieniądze. Nie pomaga to z pewnością polskim przedsiębiorcom” – komentują ekonomiści.

Z jednej strony mamy narzekają Polaków, którzy mówią że w naszym kraju nie ma pracy (głównie dla młodych), a z drugiej – przedsiębiorców, którzy pytają otwarcie, jak prowadzić biznes, by przetrwać. Sytuacja nie jest łatwa dla nikogo, lecz najgorsze w tym wszystkim jest  to, że nikomu nie pomaga państwo. Nie tyle materialnie (w postaci np. preferencyjnych kredytów) co prawnie (tworząc więcej ulg i przywilejów). Ostatnimi czasy najbardziej medialne są upadające biura podróży – bo w ciągu zaledwie miesiąca upadło ich kilka i sprawiło, że klienci zostali zagranicą z niczym – bez drogi powrotu do kraju. Należy jednak pamiętać, że gdzieś w cieniu są też drobni przedsiębiorcy, którzy zostają coraz częściej bez pracy. Dla przykładu we Wrocławiu liczba wniosków o upadłość firm wzrosła rok do roku o 98%. Niewiele lepiej jest w Gdańsku, Krakowie czy Warszawie.

„Właściciele firm coraz częściej mówią dość – i chcą zamknąć biznes układając się z wierzycielami. Nie dla każdego to jest dobre rozwiązanie, ale wybiera się to, co w danym momencie jest najlepsze” – tłumaczą specjaliści.

Tyle, że co się stanie, jeśli za dwa-trzy lata z rynku zniknie np. połowa polskich przedsiębiorstw, a pojawią się co najwyżej zagraniczne? Czyżby czekała nas „niewolnicza” praca za najniższą krajową u zagranicznego pracodawcy na polskiej ziemi? Trudno powiedzieć – ale na ten moment wszystko zmierza w tym jakże złym kierunku.