Ostatnia afera z udziałem kolejnego brytyjskiego banku wbiła w fotel nie jednego magnata finansowego. Ostatecznie historia przedstawia się w ten sposób, że bank Standard Chartered jest winny wszystkich zarzucanych mu czynów, za co oczywiście słono zapłaci. Tak na dobrą sprawę przedstawicielom banku zostały złożone dwie – trochę nieoficjalne – propozycję. Pierwszą z nich jest zapłacić grzywnę 340 mln dolarów i mieć relatywny spokój. Drugą z nich jest niezapłacenie kary, jednak wiąże się z tym utrata licencji w Stanach Zjednoczony.
Bank Standard Chartered wydał już oficjalne stanowisko w tej sprawie i zdecydował się zapłacić wcześniej wymierzoną karę. Kara podyktowana jest ukrywaniem transakcji finansowych z Iranem – kraj ten dotknięty jest międzynarodowymi sankcjami. Zapłacenie kary jest też logicznym posunięciem ze strony przedstawicieli banku, gdyż w ten sposób mogą uniknąć potencjalnie jeszcze większych kosztów. Karę nałożył na niego nowojorski, stanowy departament usług finansowych DFS. Warto jednak przyznać, że kwota do zapłaty to równowartość przychodów banku za siedem równych dni. Zarzuty jednak były zbyt poważne by je zignorować – zarzucano bankowi, że z wszystkich przekazy pieniężnych usuwano wskazujące, że dane transfery trafiały do Iranu.
Przez tego rodzaju kontrole przeszło blisko 60 tysięcy transakcji na łączną sumę 250 mld dolarów w ciągu ostatnich 10 lat. Bank przyznał się tylko do 300 transakcji, których łączna kwota wynosi 14 mln dolarów. Nowojorski oddział banku musiał zawrzeć porozumienie z DFS, na mocy którego w swoim oddziale przez co najmniej dwa lata będzie zatrudniać niezależnego kontrolera śledzącego i oceniającego procedury zapobiegające praniu pieniędzy, jak to miało miejsce do tej pory – kontroler będzie bezpośrednio podlegał DFS. Na wiadomość, że bank ugiął się i zgodził się na powyżej opisane warunki jego akcje notowane w Hongkongu zyskały na wartości 5,5 procent.
