Trudno nie zauważyć, że wytwarzanie prądu jest u nas bardzo drogie – może nawet nie samo wytwarzanie, ale przestarzała infrastruktura jego dostarczenia. Z tego też powodu rachunki za prąd są u nas raczej wysokie, zwłaszcza w zimę, gdyż duża część mieszkańców bloku ma zamontowany piecyk elektryczny. Z roku na rok koszta te są coraz wyższe, choć nie na tyle byśmy przestali korzystać z tego rodzaju energii. Przecież prąd to nie tylko ogrzewanie na zimę, to także zasilanie urządzeń elektrycznych, a w domu jest ich wiele. Okazuje się, że w chwili obecnej nie ma tak źle, ponieważ eksperci przekonują, że do 2030 roku ceny prądu wzrosną nawet do 80 procent. Kto za to zapłaci?
Eksperci mówią jednak, że jest to symulacja wzrostu, że ceny mogą wzrosnąć tylko o 20 procent, choć najbardziej prawdopodobne jest że mogą wynieść nawet 80 procent bieżących standardów, co dla typowego klienta nie było by powodem do zadowolenia – nie tylko stracą na tym konsumenci, ale także przemysł. Oczywiście zawsze można pocieszyć się tym, że cena za prąd będzie i tak stosunkowo niska, ponieważ siła naszych pensji będzie dużo wyższa. Czy jednak możliwe jest, że nasze pensje będą rosły szybciej? Bardzo prawdopodobne, ale niezbyt realne.
Dlaczego ceny za energię elektryczną mogą ulec zmianie (na gorsze)? Przede wszystkim jest to spowodowane zaostrzeniem polityki klimatycznej w Unii Europejskiej, do której zobowiązała się również Polska – zresztą jak wiele innych krajów. Dla naszego kraju będzie oznaczać to przede wszystkim szybkie zmniejszenie emisji CO2, a jak wiemy Polska na węglu stoi. W praktyce oznacza to więc większe inwestycje na energię odnawialną, która jest jeszcze droga w pozyskiwaniu – przynajmniej z perspektywy naszego kraju, który węgiel ma praktycznie pod dostatkiem. Polska energetyka ma jednak specjalne przywileje, ponieważ ostatni szczyt Unii Europejskiej obfitował w poważne rozmowy na temat klimatu. Polska otrzyma ulgi, co z pewnością złagodzi i opóźni proces przemian, ale na pewno go nie zatrzyma.
