Bank szwajcarski zgotował wszystkim niemałą niespodziankę, z którą muszą poradzić sobie kraje na całym świecie. Poszkodowanymi nie są więc tylko Polacy. Nie zmienia to jednak faktu, że to sytuacja w Polsce interesuje nas najbardziej. Ludzie są zmartwieni, ponieważ ich i tak wysokie raty, właśnie wskoczyły na nowy poziom. Zadłużenie „frankowca” wyniosło już nawet 30-krotną wartość kredytu. To spory cios dla kredytobiorców, zwłaszcza, że kredytów w franku nie udzielało się zbyt małych. Pomóc chcą w zasadzie nieliczni, bo skoro ktoś zdecydował się na kredyt w tej walucie, to sam powinien zdawać sobie sprawę z zagrożeń, jakie mogą z tego wynikać. Grupa kredytobiorców we franku okazała się być jednak tak liczna (około 550 tysięcy osób), że rząd zdecydował się pomóc. Czy nie chodzi tu przypadkiem o pomoc, kosztem innych Polaków? Kto ma za to zapłacić? Czy to nie jest aby przedterminowe budowanie siły wyborczej?
Mateusz Szczurek – obecny minister finansów – jest zdania, że rząd powinien w jakiś sposób pomóc kredytobiorcom szwajcarskiego franka. Nie oznacza to jednak, że zamierz dokładać „do tego interesu”. Szczurek przyznał, że rząd zamierza wspierać pomysły banków, które będą w mniejszym lub większym stopniu przydatne zadłużonym kredytobiorcom – we franku. W jednym z wywiadów powiedział jednak, że nie można w tej kwestii spowodować nadszarpnięcia zaufania państwa, ponieważ wtedy zapłaciliby za to wszyscy, a nie każdy się na to godzi. Pomoc państwa mogłaby być troszkę zróżnicowana, bo o ile to banki były by odpowiedzialne za pokrycie ewentualnych strat, tak ministerstwo nie obciążało by tych działań podatkami. Przypomniał też, że większość kredytów udzielanych we franku szwajcarskim ma przed sobą od 10 do 20 lat „życia”, więc kurs walut może się jeszcze w tym czasie zmienić – i to nawet kilkukrotnie. Przy niesieniu pomocy nie można jednak nadszarpnąć zaufania państwa, bo z jakiej racji inni mieliby płacić za kogoś, kto doskonale wiedział jakie jest ryzyko brania kredytu w obcej walucie?
