W sklepach spożywczych jest wiele produktów, które próbują zwrócić naszą uwagę. Robią to w dwojaki sposób. Często sam sklep pozycjonuje produkty „premium” wyżej, tak by konsument dostrzegł je jako pierwsze – z reguły są one droższe i oznaczają większy zarobek dla sklepu. Praktyk jest jednak dużo więcej, a uczestniczą już w nich sami producenci żywności. Na drukowanych przez siebie etykietach zawierają takie informacje jak to, że produkt jest wyrobem „domowym”, „tradycyjnym” lub „naturalnym”. Niestety, słowa te nie mają odzwierciedlania w rzeczywistości. Zwykle więc tego rodzaju informacje są oszustwem, na które praktycznie każdy z nas się nabiera – a przynajmniej nabrał się nie raz.
Kontrola Inspekcji Handlowej wykazała, że jest to coraz częstszy proceder, ponieważ już co trzecia partia przebadanej żywności jest źle oznakowana. Nie jest to jednak rodzaj przypadku, a dobrze wyrachowanej kalkulacji ze strony producenta. Inspekcja Handlowa potwierdza, że najczęstszym zakłamaniem lub zagięciem rzeczywistości było nadużywanie takich słów jak: „wiejski”, „domowy”, „naturalny” i „tradycyjny”. Niestety, ale oznaczenia na etykiecie miały niewiele wspólnego z rzeczywistością. Nie ulega wątpliwości, że producenci żywności chcieli w ten sposób wyróżnić swoje produkty. I rzeczywiście w jakimś sensie im się to udało – sprzedaż wzrosła, więc był powód do zadowolenia i kontynuowania tej praktyki. Zapomnieli jednak o respektowaniu prawa konsumenta oraz o rzetelnym informowaniu o produkcie.
Jeżeli żywność nie spełni wymagań i faktycznie okaże się, że użyte słowa „wiejski”, „domowy”, „naturalny” i „tradycyjny”, były tylko podpuchą marketingową, to klient ma prawo zwrócić taki towar lub zwyczajnie go zareklamować. Kontrola zaowocowała wydaniem 11 decyzji odnośnie finansowego ukarania producentów żywności, którzy dopuścili się kłamstwa w etykietach. Łączna warto kar wynosi 6 tysięcy złotych. Wychodzi więc na to, że w naszym kraju opłaca się dezinformować klientów, skoro nakładane kary są tak śmiesznie niskie.
