Wiele osób pewnie zastanawia się, czym jest owa „bomba emerytalna„. Według wyliczeń specjalistów zobowiązania emerytalne 19 państw Europy przekraczają średnio pięciokrotnie dług publiczny. Co to oznacza? Niewypłacalność tychże krajów w przyszłości.
W 2009 roku wartość zobowiązań wobec emerytów i rencistów w Europie sięgała 30 bln euro. Największy problem ma Francja i Niemcy. W obu tych krajach zobowiązania emerytalne wynoszą średnio 7 bln euro. Szacuje się, że wydatki na świadczenia wzrosną do 2060 roku aż do poziomu 14% PKB. Można więc śmiało powiedzieć, że za niecałe pięćdziesiąt lat będziemy wydawać 1/7 dochodu na wypłatę emeryt. Problem w tym, że nas na to nie stać. Dlatego też na terenie Unii Europejskiej coraz to nowe państwa wydłużają wiek emerytalny swoich obywateli – do nawet 70 lat na Węgrzech. Problem leży w demografii Europy – w 1970 roku na Starym Kontynencie żyło ok. 85 mln osób po 65 roku życia. W 2050 roku liczba ta ma wzrosnąć kilkukrotnie – do nawet 350 mln osób. Szacuje się bowiem, że długość życia będzie wynosiła w przyszłości średnio 83 lat, a nie tak jak dzisiaj 75. Spowoduje to sytuację, w której wszystkie kraje popadną w spiralę zadłużenia, ponieważ już teraz Europa ma problemy z polityką fiskalną. Zważając na fakt, że przeciętny obywatel będzie pobierał świadczenie o 8 lat dłużej niż obecnie, to statycznie wzrośnie jego utrzymanie o wiele tysięcy euro. Mnożąc tę liczbę przez 350 mln ludzi kwota ta przekształci się z tysięcy w miliardy, a może i biliony euro.
Jeśli nie wymyślimy więc czegoś, aby wspomóc system emerytalny, to niewykluczone że nasze dzieci doczekają końca systemu emerytalnego, a może i ogromnego bankructwa całej Europy. Stary Kontynent nie może sobie bowiem pozwolić na utrzymywanie kilkuset milionowej rzeszy emerytów i rencistów. Problem w tym, że ludzie muszą jednak z czegoś żyć, więc trzeba zmienić sposób gromadzenia i wypłacania świadczeń. Pytanie jak, by nie ucierpieli na tym obywatele, a jednocześnie by nie zbankrutowała cała Europa.