W każdym miejscu na świecie wprowadzane są zmiany. Większość z nich ma być obciążeniem dla podatników, by państwo mogło lepiej funkcjonować. Takie rzeczy dzieją się w Europie, ale dzieją się i w Stanach Zjednoczonych. Aby jednak jakieś państwo rosło w siłę, rozwijało się, to czasami rządzący muszą podjąć niepopularną wśród wyborców decyzję – zależy jeszcze z jakiej strony się patrzy. Zmuszony będzie do tego niejako Barack Obama – prezydent Stanów Zjednoczonych – ponieważ kiedyś zapowiedział, że chce wyższych podatków dla osób najbogatszych i czas pokaże czy zrealizuje swoją obietnicę. Wszystko wskazuje na to, że tak właśnie zrobi.
Po raz kolejny Obama zaproponował, by rząd wprowadził nowe podatki dla najbogatszy obywateli USA. Już 20 stycznia zamierza wygłosić specjalne Orędzie, w którym powie o stanie państwa. Niewykluczone więc, że w czasie wystąpienia padną różne wiążące zobowiązania, które będą poparte przytoczonymi wnioskami. Nowe podatki dla najbogatszych mają być jednak korzystne dla państwa w tym sensie, by wciągu 10 lat dać budżetowi dodatkowe 320 miliardów dolarów. Informatorzy są zdania, że pozyskiwane w ten sposób pieniądze miałyby pójść m.in. na dofinansowanie szkolnictwa wyższego (około 60 mld dolarów), czy opiekę nad dziećmi. Nowe podatki mają też sprzyjać klasie średniej, która od czasu kryzysu z 2007 roku traci najwięcej – średnia klasa jest coraz mniejsza. Warto jednak zaznaczyć, że obecnie średnia klasa płaci podatek federalny na poziomie 13,7 procent, zaś najbogatsi płacą 33,4 procent. Różnica jest spora.
Oczywiście, wprowadzenie zmian nie będzie łatwe, ponieważ w kwestii nowych podatków Obama będzie zmuszony „stoczyć walkę” z Kongresem, a ten jak wiemy jest kontrolowany przez Republikanów – trzeba więc będzie iść na pewne ustępstwa. Republikanie są znani z tego, że przychylają się bogaczom, a nie wprowadzają na nich nowe podatki, czy ograniczenia. Może więc być trudno zrealizować wizję prezydenta USA.
